niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział 17

Oczami Amelie

- Amelie ? - lekka ton głosu unosił się gdzieś niedaleko. Nie mogłam o dosięgnąć choć wcale nie chciałam. 
- Amelie? Kochanie obudź się - oddał nieznany głos. Jedwabny ton łaskotał moje ucho. Anielski głos powtarzał się jeszcze kilka razy ale byłam zbyt zajęta rozkoszowaniem się jego barwy żeby słuchać co konkretnie mówi. 
- Kiedy się obudzi? - drugi głos wtargnął do konserwacji. Znałam ten głos ale nie mogłam sobie przypomnieć kto je wydaje.
- Nie wiem. To do niej należy decyzja czy w ogóle chce się obudzić - odparł głos i ucichł. Czas minął a ja nadal nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Anielski głos odszedł i została tylko ciemność. A może ja umarłam? Nie wiem, ale to całkiem prawdopodobna hipoteza gdyby nie pytanie " kiedy się obudzi " ? Czyli po prostu śpię? 
Ruszyłam lekko ręką. Poczułam jak ktoś ściska ją mocno. Ale kto? Poruszyłam jeszcze raz a uścisk stał się silniejszy. 
- Am? - usłyszałam głos, ale już nie ten anielski. Znany mi głos tylko nie wiadomo do kogo należący.  
Powoli próbowałam otworzyć oczy co udało mi się dopiero za którymś razem. Na rozmazanym obrazie stanęła mi pewna postać.  
Z czasem obraz polepszał się a widok stawał się coraz bardziej ostrzejszy. 
Oszołomiona białym światłem zamrugałam kilka razy. 
- Obudziłaś się - wyszeptał głos przybierając chrypki. Spojrzałam w stronę wydobywającego głosu. Siedział tam zielonooki szatyn. Harry.
- Harry - próbowałam wykrztusić coś z siebie ale ledwo mi to wychodziło. 
- Jestem tu - odezwał się i ponownie dotknął mojej ręki. Jego skóra była zimna, wywoływała na mojej lekkie dreszcze - Tęskniłem - oddał patrząc w moje oczy. Tęsknił? On tęsknił? 
Jego słowa skutkowały lekki uśmiech na moich ustach. Ale ... skoro tęsknił, to ...ile ja tutaj leże? 
-  Pójdę po pielęgniarkę - oddał spokojnie i w ciągu sekundy zniknął z mojego pola widzenia. 
Rozejrzałam się niespokojnie po sali w której przebywałam. Białe ściany i błękitna posadzka tworzyły ładną choć zbyt jasną konsystencje. Obok łóżka stała mała lekko żółta szafka na której była woda i pudełeczko na antybiotyki. W pomieszczeniu było tylko jedno łóżko nie licząc białej sofy w koncie. Telewizor choć mały był umieszczony w drugim koncie na szafce. 
Przykryta byłam białą grubą kołdrą z lekkimi zakończeniami. Nie było mi ani ciepło ani zimno, a wręcz w sam raz. 
Przez okno wpadały lekkie promyki światła, padające na moją twarz. Było to przyjemne ale oślepiające. 
- Nareszcie się obudziłaś kochanie - anielski głos znów zaszczycił moją osobę. Odwróciłam wzrok i zobaczyłam małą pielęgniarkę, która w mgnieniu oka znalazła się tuż obok mnie, poprawiając pudrową poduszkę. 
- Nareszcie? Ile ja spałam? - zapytałam zdezorientowana. Pielęgniarka spojrzała to na mnie, to na Harry'ego i z powrotem na mnie. 
- Cztery miesiące, słońce - oddała i zaczęła sprawdzać coś na czarnej maszynie stojącej w koncie pomieszczenia. 
- Cztery miesiące - wyszeptałam. Tamto zdarzenie przemknęło mi przed oczami. Artykuł. Ucieczka. Las. A później ciemność. 
Harry usiadł obok łóżka i mocna ścisnął moją dłoń. Spojrzałam na niego. Lekko zaczerwienione i zaspane oczy. Płakał. Uśmiechnęłam się w duchu. 
Martwił się o mnie. Od razu usłyszałam to w jego głosie. 
W pewnej chwili myśl przemknęła przez moją głowę. Wstrzymałam oddech. 
- Josh - wyszeptałam z trudem powstrzymując łzy. Ponownie spojrzałam na Harry'ego. On tylko spuścił głowę  dół. 
- Przykro mi - wydał smutno. Teraz nie powstrzymałam łez. Wydobyły się ze mnie powoli spływając od policzków do pościeli. Myśl że Josha już nie ma nie mogła przejść przez moje myśli. 
- Kiedy? - zapytałam cicho. On wziął głęboki oddech. Wiedział że to dla mnie trudne. 
- Dwa tygodnie po wypadku - wycedził. Dwa tygodnie. Czyli był jeszcze w tedy grudzień ... święta. Cztery miesiące. Skoro ty było w grudniu mamy teraz kwiecień. Ominęłam pogrzeb, moje urodziny, mamy, Zayna ... Harry'ego. Wszystko już minęło. 
- A dziś jest ? - spojrzałam na kalendarzy przy wejściu. 
- 2 kwietnia - odpowiedzieliśmy równocześnie. Wywołało to prawie niewidoczny uśmiech na mojej twarzy. 
2 kwiecień. Niedługo Wielkanoc. 
- Kiedy wychodzę? - pytanie skierowałam do pielęgniarki która nadal stała obok maszyny i spisywała coś do małego zeszytu. 
- A jak się czujesz? - podeszła i sprawdziła moją temperaturę. Jej ręka była wyjątkowo ciepła. 
- Dobrze, tylko trochę kręci mi się w głowie. 
- To przejdzie. Jeśli wszystko będzie dobrze zostaniesz tutaj do końca tygodnia - oddała - A teraz odpoczywaj - skończyła i wyszła. 
Jej wypowiedź trochę mnie rozśmieszyła. Odpoczywaj. Odpoczywałam cztery miesiące, więcej się chyba nie da. Oprócz lekkich zawrotów głowy czułam się wręcz doskonale. 
- Dużo mnie ominęło - powiedziałam stanowczo. 
- Trochę 
- Co u reszty ? - zapytałam. Nasze oczy się spotkały. 
- Nic wielkiego, chyba że ... - Harry zaśmiał się. 
- Chyba że co. Harry no gadaj - podniosłam zaśmiany ton głosu. 
- Ostatnio widziałem jak Vass i Brie się całowali. Ale było to dziwne - zamyślił się. - Następnego dnia w ogóle się do siebie nie odzywali. Nawet nie spojrzeli. Coś musiało się stać, ale nikt nie chcę powiedzieć co. Od twojego wypadku byli nie rozłączni. Nie potwierdzali że są parą ale też nie zaprzeczali. Od tygodnia Vass wychodzi tylko z pokoju po to by coś zjeść. Zayn też mało się odzywa - skończył smutno. 
Zamyśliłam się. Przed wypadkiem Vass mówiła że lubi Zayna. Często ze sobą rozmawiali. Wszystko robili razem. Wyglądali na szczęśliwych w swoim towarzystwie. Ale co mogło się stać? 
- Dziwne - dodałam.  

2 tygodnie później, oczami Amelii

Zmierzałam przez cmentarz w poszukiwaniu siódmej alei na której leżał Josh. Gdy ją znalazłam bez problemu wypatrzyłam największy lśniąco czarny nagrobek. Hmmm ... mama się postarała. Moim zdaniem w ogóle nie pasuje do Josha. Nigdy nie lubił wypasów. Był przyzwyczajony do pomagania we wszystkim mamie. Wiedział że ledwo wiąże koniec z końcem. Ale co ja miałam do gadania, skoro smacznie spałam? 
                                                                      Josh Jonson 
                                                                     1995 - 2014
                          " Nie zasługiwałem na to by być tam, zasługuje na to by być tu " 

Łzy spłynęły mi po policzku przez przeczytany cytat. Nigdy sobie tego tak nie wyobrażałam. Zawsze wierzyłam że umrze w podeszłym wieku, z żoną, miejąc dzieci i pełno wnuków. A teraz? Nigdy nie zazna jak to jest stanąć przy ślubnym kobiercu albo być ojcem. Nigdy już nie pocałuje dziewczyny, nie przytuli jej. Nie zakocha się. 
Pamiętam jego pierwszą dziewczynę. Miał 16 lat. Chodzili razem do klasy. Kochali się, widziałam to. 
Miała na imię Loren. Lubiłam ją. Była bardzo miła, uśmiechnięta. 
Któregoś dnia po prostu przyszła i powiedziała że w nim zrywa. Słyszałam wszystko z pokoju. Dwa dni potem zaginęła. Po tym całym incydencie Josh zamknął się w sobie. Nie odzywał się do nikogo oprócz kumpli. Rok temu otrząsnął się zaczął normalnie funkcjonować. 
Nawet nie wiecie jak mi ulżyło że nareszcie normalnie żyje. Tęskniłam za takim Joshem. 
Pamiętam że często chodziliśmy do kina. Uwielbialiśmy to. Zawsze gdy leciało coś nowego my byliśmy pierwsi w kolejce po bilety. Mogłam spędzić z nim czas. Pogadać. 
Nie mieliśmy przed sobą tajemnic. 
Cieszyłam się że mam brata. Teraz nie mam już się czym cieszyć. 
Już nigdy nie zobaczę jak się uśmiecha. Nigdy nie pójdziemy do kina ani nie zagramy w gry. 
Odeszłam jak najdalej od nagrobka i usiadłam na ławce. Nie mogłam na niego patrzeć, za bardzo mnie to bolało ... 

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Nowy rozdział :) Co o tym myślicie ? Starałam się ... mam nadzieje że wam się spodoba ♥♥♥

                                              ♦ 5 KOMENTARZY - NEXT ROZDZIAŁ ♦

6 komentarzy: